Burza wokół tekstu o firmie Provident, który ukazał się na serwisie Tomasza Lisa i Machały nie jest jakaś specjalnie duża. Ostrzej było w przypadku parówek, dzinsów czy Powerade’a. Co to może oznaczać?
To, że przyzwyczailiśmy się do reklamy natywnej jaką serwuje naTemat.pl. Z uporem i konsekwencją podążają obraną ścieżką, robią to, co było założeniem serwisu od początku. Problem polega na tym, gdzie leży granica między rzetelnym dziennikarstwem, reklamą a content marketingiem. naTemat.pl pozycjonuje się jako blog więc może pozycjonować się tam, gdzie mu w danej chwili jest wygodniej. Przecież blogerzy są subiektywni, nie ciąży nad nimi prawo prasowe i za bardzo nie muszą brać odpowiedzialności za swoje teksty.
Co do samego tekstu – szczerze powiedziawszy jest on dobrze, ciekawie napisany! Warsztatu autorce nie można odmówić. Wręcz jest przykładem dobrze zrealizowanego content marketingu. Przy okazji – czy ktoś z Was potrafi wskazać różnice między reklamą natywną a content marketingiem? Może jedynie momentami jest zbyt naiwny i przesłodzony.
Więc o co chodzi z całą aferą? Wróćmy do korzeni i odpowiedzmy sobie na pytanie. Dlaczego taki tekst pojawił się na serwisie naTemat.pl? Odpowiedź jest prosta: ponieważ jest tam grupa docelowa Providenta, czyli ludzie, o których jest artykuł. Dla nich będzie to fajna historia do przeczytania, bliska ich potrzebom, pragnieniom, a co najważniejsze sytuacji życiowej.
Komentatorzy tekstu to samozwańcza elita, która oczekuje od innych rzetelności i poprawności, jednocześnie buntująca się przeciwko płatnym treściom w internecie. Ta elita to raptem parę procent internetowego społeczeństwa w Polsce. Nie da się zarobić tworząc treści wyłącznie dla nich. Zdają sobie z tego sprawę twórcy naTemat.pl. Zresztą serwis nie jest skierowany do branży reklamowo-mediowo-marketingowej. Jest skierowany do kilku milionów Polaków korzystających z internetu. Oni nie są wyczuleni aż tak bardzo na naiwność i słodycz, którą można znaleźć w tekście Providenta.
Pytanie tylko, czy marka powinna wydawać pieniądze na walkę z negatywnym wizerunkiem, skoro i tak zdesperowani ludzie zawsze będą brali pożyczki? Tego nigdy się nie dowiemy.
>>> Reklama natywna i jej grzechy
Dla mnie naTemat nie jest serwisem, na który wchodzę każdego dnia, żeby poszukać wartościowych treści. Po pierwsze nie wiem na czyj tekst wpadnę, czy blogera, czy kogoś z redakcji. Po drugie nie mogę się przyzwyczaić do strony wizualnej serwisu.
Kiedyś pisałem teksty w „szeptance„, w które wciskałem nazwy produktów i jeśli historia dostawała się na stronę główną jakiegoś serwisu to dostawałem premię. Martwi mnie zbyt duże podobieństwo tego co robiłem kiedyś, do tego co jest robione dzisiaj (i to świadomie!) na jednym z najbardziej popularnych serwisów w kraju.
::
Co sądzicie o tekście Providenta na naTemat.pl? Jestem ciekawy Waszych komentarzy!