Jak oszukują blogerzy?

oszukuja

Nie możemy zakładać, że każdy bloger jest uczciwy (większość na szczęście jest) i dane na temat swoich wpisów czy liczby obserwujących w mediach społecznościowych przedstawia nam w rzetelny sposób. Jak to sprawdzać? Na co marki muszą zwracać uwagę?

Mam wrażenie, że temat analityki i mierzalności wyników działań blogosfery jest ciągle traktowany bardzo powierzchownie (wyjątkiem jest blog jakoszczedzacpieniadze.pl Michała Szafrańskiego). W działaniach ecommercowych  dokładnie wiadomo kto kupuje, z jakiego kanału przychodzi, ile touchpointów zalicza, kiedy opuszcza ścieżkę zakupową. Dlaczego tej wiedzy nie przełożyć na działania w blogosferze?
Ciągle głównymi metrykami „sukcesu” działań promocyjnych w blogosferze są takie liczby jak liczba odwiedzin danego wpisu, liczba udostępnień wpisu na Facebooku czy polubień na Instagramie. Te dane niestety bardzo łatwo zafałszować i sztucznie podbić…

Kupowanie fanów i followersów

Niestety dalej dość popularny sposób na szybkie zwiększenie liczby przy naszym profilu. Już za parę dolarów możemy zdobyć setki, a nawet tysiące fanów i obserwujących zarówno na Facebooku, jak i na Instagramie czy Twitterze. Uważasz to za typowo polskie? Otóż nie! W USA wielu blogerów się na to decyduje. Oczywiście tacy obserwatorzy to tylko puste liczby, które w żaden sposób nie oddają liczby prawdziwych odbiorców treści. Wielu klientów nie pyta o demografię obserwujących i ulegają wpływowi wielkiej liczby jaka wyświetla się przy profilu.
Z dużą liczbą fanów/obserwujących wiąże się kolejne zagrożenie, na które trzeba uważać zwłaszcza na Instagramie. Modelka modowa ma 200 tysięcy obserwujących? Wow! Ale czy na pewno? Wystarczą dwa seksowne zdjęcia, aby jej profil polubiła armia napalonych facetów z całego świata! Zapewne nie będą to nasi klienci, ponieważ nawet nie mają jak kupić naszych produktów. Niestety Instagram nie udostępnia dokładnej demografii fanów w przeciwieństwie do Facebooka i Twittera (uboższe dane od Facebooka, ale zawsze). Niebieska społecznościówka pokazuje nie tylko płeć i wiek fanów, ale również to w jakim języku się komunikują i z których miast pochodzą. Warto o to pytać blogerów!
Wniosek: nie płacić za zasięgi na Instagramie czy Twitterze. Nie dość, że łatwo kupić fanów, to jeszcze nie znamy ich demografii.
 
Przeczytaj też:

Fałszywe zaangażowanie

Podobnie jak liczbę obserwujących, tak samo można kupić za małą sumę komentarze, polubienia i udostępnienia w mediach społecznościowych. Oczywiście też będą to tylko puste cyfry, które nie przekładają się na zasięg (pamiętaj: fałszywe profile mają fałszywych znajomych). Jednak w raporcie dla klienta będą dobrze wyglądały.
Powiedzmy, że dany wpis na blogu zebrał 100 komentarzy. To dobrze wygląda w raporcie, ale nawet gdy nie są to kupione komentarze, możemy się naciąć. Bo co jeśli większość z nich jest negatywna lub napisana przez 3 osoby prowadzące zaciekłą dyskusję, która już po paru minutach zeszła na zupełnie inny temat?

Puste kliknięcia

Dostajemy raport, że wpis (lub w przypadku Youtube’a wideo) ma 30 tysięcy odwiedzin (wyświetleń). Niezły wynik! Tylko należy sprawdzić ilu unikalnych użytkowników wygenerowało ten wynik oraz ile czasu poświęcili na tą treść. Jeśli wpis o długości 4000 znaków ma średni czas odwiedzin na poziomie 30 sekund to coś jest nie tak. Mało kto jest w stanie tak szybko przeczytać ze zrozumieniem tyle tekstu, a jak wiadomo zrozumienie treści ma olbrzymi wpływ na jej zapamiętanie.
Podobnie powinniśmy poprosić o statystyki wyświetleń wideo. Co nam ze 100 tysięcy odtworzeń skoro 80 proc. z nich trwała 30 sekund, a nasz produkt pojawia się po minucie?
Jeśli dajemy blogerowi za wpis/akcję 1000 złotych, to nie będzie dla niego problemem, aby 200-300 przeznaczyć na zakup zaangażowania, odtworzeń czy bota, który nabije odpowiednio dużą liczbę odwiedzin wpisu. Dzięki temu bloger sprawia, że nieświadomy klient jest zadowolony z rezultatów i chętnie wróci z kolejnymi pieniędzmi…
Jeszcze raz chciałbym zaznaczyć, że nie twierdzę iż powyżej opisane praktyki są powszechne w polskiej blogosferze. Jednak nie możemy mieć pewności, że nie trafimy na jakąś czarną owcę 😉
W następnym wpisie przedstawię kilka zasad jak postępować jako marka i mierzyć efektywność działań z blogerami.

O autorze

Pracę z mediami społecznościowymi rozpocząłem w 2010 roku w agencji Ogilvy Interactive. Kolejne doświadczenie zdobywałem jako dyr. ds. mediów internetowych w magazynie branżowym Brief oraz product manager w Grupie Onet-RAS oraz social media manager w Edipresse Polska.  Czytaj więcej >

POLULARNE WPISY

Zobacz również na moje szkolenia

DODAJ KOMENTARZ