Okazuje się, że historia ma bardzo silny wpływ na kolejne pokolenia. Koleżanka podesłała mi wpis sprzed 5 lat ze strony Polityki o tytule „Podjąć pana pod kolana„. Tekst ma formę wywiadu z prof. Januszem T. Hryniewiczem, socjologiem, który przekonuje, że dalej siedzimy w feudalizmie. Ciężko się z tym nie zgodzić, zwłaszcza patrząc na branżę reklamową w naszym kraju.
Bo czymże jest agencja reklamowa? Ma swoich (najczęściej nieomylnych) panów feudalnych oraz zwykłych robotników. Jedni z nich sadzą grafiki, inni hodują fan page, zbierają leady, budują strony i tak dalej. Ten podział jest jeszcze bardziej widoczny w agencjach zajmujących się głównie mediami społecznościowymi. Panowie feudalni, noszący dumne nazwy w stylu CEO albo founder rozmawiają między sobą, dyskutują oraz rywalizują o względy królów (klientów), którym chcą sprzedać korzystnie owoc pracy swoich robotników folwarcznych. Wymaga to od nich ogłady, sprytu, inteligencji… lub po prostu dojebania pracownikom więcej godzin za niższą stawkę. Zresztą podobny schemat przerabiany był w ustroju feudalnym parę wieków temu.
Spytacie się dlaczego chłopi się nie buntowali? To proste! Przecież mieli dach nad głową, mieli co jeść, mogli się pieprzyć na sianie w oborze. Czego chcieć więcej? Dzisiejsi pracownicy agencji mają na sushi, w weekend mogą się zachlać, a internet i Facebook jest w ilościach nieograniczonych. Podobnie jak w folwarkach, również w branży powstały pewne rytuały i hierarchie. A więc mamy blogerów-mentorów, którzy uczą innych jak mają pracować dla swoich panów. Mamy też (tych jest większość) ciche myszki, które od 9 do 17 pracują – nie więcej i nie mniej – i udają się w miasto uskuteczniać hedonizm (nazywamy to konsumpcją).
Wróćmy na chwilę do wspomnianego na początku artykułu prof. Hryniewicza. Chciałbym przytoczyć dwa ciekawe fragmenty:
„Niestety, po lekturze mojego nowego opracowania „Stosunki pracy w polskich organizacjach” będzie panu jeszcze mniej wesoło. Relacjonuję tam wyniki badań przeprowadzonych ze współpracownikami już w XXI w. I co się okazuje? Że ok. 80 proc. osób z wykształceniem zasadniczym i podstawowym najbardziej ceni sobie w pracy spokój i kierownika, który nie skłania do ujawniania własnych opinii. Jeszcze gorzej, że podobne deklaracje składa blisko połowa pracowników z wyższym wykształceniem. To ludzie praktycznie straceni dla gospodarki opartej na wiedzy, w której liczy się innowacyjność i własna inwencja.”
„Wśród szefów dominują postawy wodzowskie, autorytarne lub – w najlepszym przypadku – biurokratyczne. Kierowanie wodzowskie odwołuje się do dyskrecjonalności, jest emocjonalne i mało przewidywalne. Co gorsza, pracownikom generalnie odpowiada taki styl kierowania. Przypomina to opowieści z dawnych folwarków, gdzie pan lub ekonom był despotą, często nieprzewidywalnym, ale można go było udobruchać podejmując pod kolana.”
Skoro tak głęboko zakorzeniły się w nas postawy mające swój początek ponad pięćset lat temu, to czy jest jakaś racjonalna przesłanka za tym, że od 2009 roku (data publikacji artykułu) sytuacja uległa zmianie w zaledwie 5 lat? Otóż tak! Ale o tym na koniec tego wpisu – ćwicz cierpliwość Czytelniku.
Wróćmy do „feudalnych founderów” lub, jak kto woli, „panów CEO”. Wyraźnie widać, że towar, który sprzedają (reklamę) traci na wartości. Pojawiają się też nowe folwarki, które zaniżając cenę (czyt. dociskają pracowników) i przez to „psują rynek” – ach te fan page za 500 pln miesięcznie. Rośnie liczba folwarków zautomatyzowanych, czyli nowych form reklamowych. Są one skuteczniejsze niż tradycyjne i oczywiście bardziej wydajne. Co w takiej sytuacji robią panowie feudalni? Sprzedają w cholerę swój folwark razem z inwentarzem i pracownikami. Pół biedy gdy sprzedają kolegom zza miedzy. Jednak coraz częściej sprzedają globalnym sieciom folwarków (agencji), które pochodzą spoza Polski. Czymże jest dla czołowej grupy 10, 20 czy 40 mln złotych? To zaledwie procent ich zysku w skali roku. Nijak się to ma do przejęć kosztujących setki milionów, czy wręcz miliardy dolarów (razy trzy jeśli mierzymy w lokalnej walucie). Jednak feudalny CEO jest ukontentowany z tejże niewielkiej kwoty. Dzięki niej może do końca życia jeść sushi i jeździć sportowym samochodem. Ten ambitniejszy założy kolejny folwark o nieco innej specjalności…
Teraz chciałbym zadać Ci Drogi Czytelniku ważne pytanie: czy w średniowiecznej Polsce inne nacje kupowały u nas folwarki? I jak sądzisz: co by się stało gdyby udało im się wykupić przynajmniej połowę z nich? Czy Polska byłaby Polską?
Jedną z dwóch pocieszających rzeczy jest fakt, że w erze feudalizmu byli panowie CEO, którzy prowadzili swoje folwarki według zupełnie innych, innowacyjnych zasad. Zapewniało im to skuteczność i spokojne, niezależne życie. Tak jak kiedyś każdy musiał jeść, czy się w coś ubrać, tak teraz każda firma musi wykładać pieniądze na marketing i reklamę. Martwi mnie jednak, że ówcześni, polscy panowie feudalni nie patrzą na wschód i nie starają się podkupić innych. W ten sposób przynajmniej częściowo rekompensowane byłyby poniesione straty z zachodu…
A teraz czas na obiecaną, pozytywną obserwację, te światełka nadziei. Są nimi polskie startupy, które coraz śmielej idą na zachód. Trend ten się nasila i być może za 2-3 lata będziemy mogli mówić o istnym tsunami, które przetoczy się we właściwą stronę. W czym tkwi ich siła? W tym, że nie są folwarkami, w których większość osób zadowala się sushi na obiad i alkoholem na weekend. Startupy to ludzie nie przywiązani do przyzwyczajeń, stereotypów czy utartych schematów. Zarządzane są też w sposób demokratyczny, a nie autorytarny.
Panie i Panowie – nadchodzi kres feudalnych CEO! Chciejcie więcej, zmieniajcie świat.
To Wasz czas!
::
Stay sick, stay social!
Artur Roguski
::
Photo by noppasin/freedigitalphotos.net