Chciałbym nieśmiało odnieść się do wpisu Natalii Hatalskiej na temat wagi polubień i udostępnień w content marketingu. Myślę, że została w nim pominięta najważniejsza rzecz jeśli chodzi o marketing treści.
O jaką rzecz chodzi? O tym później. Najpierw chciałbym przedstawić to, jak rozumiem content marketing. Dla mnie jest to wcześniej dobrze znany inbound marketing, który opiera się na tym, że to użytkownik szuka treści, a nie treść użytkownika. Szukamy czegoś w internecie, wpisujemy zapytanie do wyszukiwarki i… dostajemy content. Ten, który odpowie na nasze pytania, sprawi, że poczujemy się mądrzejsi wygrywa naszą sympatię i lojalność. To natomiast przekłada się na decyzje zakupowe. Cała filozofia. Prosty schemat bez zbędnych udziwnień, które zmniejszają konwersję. Do tego nieinwazyjny jak odchodząca do lamusa reklama pełna CTA (call to action).
Informacyjny overload
Piszę o tym po raz setny, ale chyba tak trzeba. Nasze mózgi ewolucyjnie stoją w miejscu, ale treści w internecie przybywa z roku na rok coraz więcej. Wiedzą o tym Facebook i Google, więc starają się wycinać w swoich algorytmach treści, które nie są wartościowe. Ale i tak jesteśmy jak w bagnie po uszy machając rękoma w poszukiwaniu czegoś twardego co pozwoli nam utrzymać się nam na powierzchni. Tym czymś twardym jest dobra, wartościowa treść.
Na koniec dnia liczy się sprzedaż
Wierzcie mi lub nie, ale polskie marki świetnie radzą sobie w e-commerce. Może jeszcze nie jesteśmy liderem, ale jesteśmy na tym samym poziomie co kraje Europy Zachodniej. Oczywiście znajdą się takie firmy, dla których liczą się lajki, ale takowe znajdziemy również w USA.
Główną przeszkodą w Polsce w rozwoju content marketingu są bardzo krótkie okresy, z których rozliczani są marketerzy – co kwartał muszą dowieść określne wyniki sprzedaży. Dobra strategia oparta o marketing treści zadziała najwcześniej po dwóch kwartałach.
Dlatego też, nawiązując do wpisu Natalii Hatalskiej, stwierdzam, że jest coś ważniejszego w content marketingu niż udostępnienia. Tym czymś jest liczba odwiedzin na naszej stronie WWW/sklepie online oraz czas jaki tam spędzamy. Jakość relacji jaką marka nawiązuje jest istotna zwłaszcza w działaniach B2B, których jakby nie patrzeć wsparciem są strategie content marketingowe. To właśnie ten czas na WWW sprzedaje, a nie udostępnienia czy lajki.
Content marketing jest jak piłka nożna
Przyjmijmy, że 90 minut meczu to nasze zasoby poznawcze, które możemy przeznaczyć na poszukiwanie treści, produktu czy wiedzy. Im więcej z tego czasu mamy piłkę przy nodze w swojej drużynie (na swojej stronie/sklepie online), tym większa szansa, że strzelimy gola (ktoś u nas dokona zakupu, nastąpi monetyzacja działań) i tym mniejsza, że ktoś nam strzeli bramkę (monetyzacja u konkurencji). Prawda, że proste?
Spytacie się pewnie: „A co jeśli będzie potrzebna dogrywka?”. Wtedy wprowadzamy zawodnika rezerwowego, który zajmuje się e-commerce (jesteśmy w nim dobrzy!) i on ten czas z piłką przy nodze zamienia w dane, dzięki którym dociera ponownie do potencjalnych klientów za pomocą sieci afiliacyjnych, reklamy behawioralnej, remarketingu czy Facebook Ads.
::
Poniższym wpisem nie chcę atakować Natalii. Chce tylko pokazać, że wskaźników efektywności w strategii content marketingowej jest więcej, a duża liczba udostępnień treści nie jest gwarantem jej sukcesu.